Co daje nam Ziemia

Co daje nam Ziemia

Co daje nam Ziemia, czyli krótko o usługach ekosystemowych

 

Usługi ekosystemowe, to bardzo modne słowo ostatnimi czasy, słyszymy je w telewizji, radiu, czy widzimy w gazetach. Ale co ono oznacza, czy jest jakaś prosta definicja, która je wyjaśnia? Z czym się to „je”, kogo dotyczy? Czy ja mam coś z tym wspólnego?

 

W najprostszy sposób usługi ekosystemowe można zdefiniować jako wszystkie korzyści, jakie czerpiemy z Przyrody i naturalnego środowiska. Duże tego, prawda, bo właściwe wszystko, co nas otacza i nam służy. Chociażby czyste powietrze, którym oddychamy. Na razie wydawałoby się całkowicie bezpłatne. Ale czy w świetle tego, co się z nim dzieje, w związku z wszechobecnym smogiem, który odbiera w Polsce rocznie więcej istnień ludzkich (45 tys.!) niż wypadki drogowe (ok. 3 tys.), będziemy kiedyś musieli za nie płacić? Już płacimy! Bo jak można nazwać wyjazd do lasu, w góry, nad morze, aby pooddychać świeżym powietrzem? Każdy taki wyjazd można sobie bardzo łatwo skalkulować, np. obliczając paliwo, które zużyliśmy, aby tam dojechać, noclegi, za które zapłaciliśmy, pamiątki, które kupiliśmy itd.? Wszystko po to, aby pooddychać „świeżym” powietrzem. W wielu przypadkach robi się z tego całkiem pokaźna suma. Jak chociażby jesienny dwutygodniowy atak smogu w 2015 roku w 5 największych miastach w Polsce – hospitalizacja osób z problemami oddechowymi wynikłymi z tego zdarzenia kosztowała służbę zdrowia (a więc nas, podatników) łącznie 2,3 mln zł!

 

To dlatego naukowcy w ostatnim czasie zaczęli badać usługi ekosystemowe. Mierzą, jakiego rodzaju korzyści zapewniają ludziom różnego rodzaju ekosystemy (np. pola, łąki, lasy, bagna, jeziora, rzeki), szacują ich wartość oraz to, ile możemy na nich zarobić. Nawet jeśli nie zawsze oznacza to „spieniężenie” tych usług i korzyści. Można to sobie wyobrazić, jak środki zdeponowane na specjalnym koncie w banku zwanym Przyrodą, do którego dostęp ma każdy z nas, bez względu na płeć, wiek, czy status społeczny. Okazuje się, że im lepiej zachowane są nasze ekosystemy, im zdrowsze, czystsze i bardziej różnorodne, tym jesteśmy bogatsi! Zrozumienie i prawidłowa ocena tych korzyści to obecnie jedno z najważniejszych wyzwań stojących nie tylko przed naukowcami, ale także przed rządami państw.

 

Do krajobrazów (ekosystemów), które oferują nam najwięcej cennych usług, należą bagna i różnego typu mokradła. Jedną z najważniejszych usług, jakie zapewniają, jest retencja wody – a tym samym ochrona przed powodziami albo suszami. Bagna, to zbiorniki retencyjne, których nie trzeba obsługiwać. Czy to się opłaca? Bardzo! Koszt retencjonowania 1m3 wody w naturze wynosi 2–5 zł, a w sztucznych, to znaczy budowanych przez nas zbiornikach retencyjnych, 15–40 zł. Jaki zatem sens ma dalsza budowa wielkich zapór wodnych w naszym kraju, choćby projektowanych 7 stopni na Wiśle (tzw. Kaskada dolnej Wisły)? Jak można się domyślić, jest to ekonomiczne samobójstwo. Bez wątpienia znacznie lepiej sprawdzą się zastawki na małych ciekach czy w lasach. Ich koszt to setki, a nie miliony złotych. Podobną rolę pełnią oczka wodne na naszych polach. Nie zasypujmy ich! To nasze bogactwo.

 

Bagna, zwłaszcza torfowiska, ale tylko te nienaruszone ręką człowieka, pochłaniają też 250 milionów ton rocznie dwutlenku węgla! Z kolei osuszone i zdegradowane torfowiska są prawdziwą bombą zegarową – emitują równoważność 7,5% rocznej polskiej emisji dwutlenku węgla ze spalania paliw kopalnych. Daje nam to niechlubne 10 miejsce wśród największych emiterów tego gazu cieplarnianego na świecie. Wiedza ta i konkretne dane pozwalają na włączenie torfowisk do rynku handlu emisjami. W związku z tym warto przywracać ich pierwotne funkcje, bo jak widać, generuje to konkretne koszty lub oszczędności. Jaki płynie z tego morał? Nie kopmy rowów osuszających nasze łąki. Szczególnie, że ostatnie lata pokazały, że zaczynają nam dokuczać coraz większe susze i deficyt wody w gruncie. Zamiast nakręcać spiralę zmian klimatu, lepiej go wspierajmy. Warto zapamiętać: Bagna są dobre!

 

Czy z obserwowania ptaków można żyć? Okazuje się, że tak, a hobby to może stanowić poważną gałąź gospodarki. To także usługa ekosystemu, w którym one występują. Tylko w USA turystyka przyrodnicza i przede wszystkim obserwowanie ptaków (birdwatching) przynosi rocznie 32 miliardy dolarów obrotu i generuje ponad 800 tysięcy miejsc pracy! W Ameryce, jako „ptasiarze” deklaruje się 40 milionów ludzi! W Anglii – kilka milionów. W Polsce daleko jeszcze do takich liczb, ale branża ta rozwija się bardzo dynamicznie. Tutaj warto wspomnieć o naszej Puszczy Białowieskiej. Wielu czytelników spogląda na nią jak na magazyn drewna, a ograniczenie jej użytkowania jako realną stratę dla osób zatrudnionych w przemyśle drzewnym. Kto ich uprzywilejował? Kto zdaje sobie sprawę, jak wiele firm turystycznych działa na terenie Puszczy Białowieskiej, firm oferujących turystom kontakt z dziką przyrodą, unikatowymi na skalę światową gatunkami grzybów, roślin i zwierząt? Są z nimi związane tysiące osób: przewodnicy, kierowcy, właściciele agroturystyk, restauracji i inni, którzy z tego, że las ten wygląda właśnie tak, a nie inaczej, czyli „nieuporządkowany”, „zapuszczony”, „zamierający”, „niezadbany”, tętniący pierwotnym życiem, czerpią wymierne korzyści! Proszę wejść na chwilę w skórę tej drugiej strony, której w mediach nie usłyszymy, a nawet jeśli, to wyłącznie z etykietą „pseudoekologów”. To także branża warta miliony złotych!

 

To, jak rentowne mogą być usługi ekosystemowe, pokazuje przykład szkockiej wyspy Mull. W latach siedemdziesiątych rozpoczęto na niej projekt reintrodukcji (ponownego wsiedlenia) Bielików (potężnych ptaków drapieżnych, które prawdopodobnie znajdują się w naszym godle narodowym), które wcześniej zostały tam wytępione. Projekt okazał się sukcesem i dziś gnieździ się w całej Szkocji ponad 100 par tego gatunku. Bieliki stały się ogromną atrakcją turystyczną przynoszącą mieszkańcom wyspy 5 mln funtów rocznie i zapewniają 110 miejsc pracy! W całej Szkocji turystyka przyrodnicza przynosi roczne obroty na poziomie 65 mln funtów i gwarantuje ponad 2700 etatów (więcej niż dzisiaj Stocznia Gdańska). Dlaczego my mielibyśmy być gorsi? Uczmy się od najlepszych!

 

W Polsce gatunkiem, któremu bardzo wiele zawdzięczmy jest oczywiście Bocian Biały. Kiedyś „zaopatrywał” w pióra słynną na całą Europę husarię! Przede wszystkim jednak trzymał w ryzach populacje norników, myszy i innych amatorów chłopskich upraw i plonów. Poczciwy Bociek od wieków zajmował silne miejsce w naszej kulturze będąc bohaterem wielu przysłów, wierzeń, przesądów, książek, wierszy, herbów, reklam, znaków firmowych. Sama tylko firma „Atlas” jest w posiadaniu 1400 Bocianów wykonanych z plastiku (ich wartość można oczywiście ławo wycenić). Kamery internetowe nadające obraz z gniazd Bociana Białego notują największą oglądalność wśród wszystkich kamer ze zwierzętami – są odwiedzane 20–40 tys. razy na dobę! Ktoś musiał je zamontować. Przekaz też kosztuje, oglądanie także (trzeba mieć dostęp do Internetu). Biznes się kręci. Każdy ma z tego coś dla siebie. Jedni przeżycia estetyczne i bliższy kontakt z przyrodą, inni realny zarobek. Czy jest w tym coś złego? Nie! To są właśnie usługi ekosystemowe. Czas z nich korzystać i je szanować. Bociany przyciągają też rzesze turystów do bocianich wiosek – takich jak Żywkowo i Kłopot. Tamtejsi mieszkańcy, a szczególnie drobny biznes na pewno nie mają nic przeciwko ani ptakom, ani gościom.

 

Może teraz bardziej prozaiczny przykład. Wartość miodu łatwo wycenić. Słoik o pojemności 1 litra kosztuje ok. 35 złotych. Ale jak wycenić wartość zapylaczy i ich pracy, bez której tego miodu by nie było? Zresztą, nie tylko miodu, ale także wielu warzyw i owoców na naszych stołach. Szacuje się, że 35% upraw i 87 głównych roślin uprawnych jest zapylanych przez pszczoły, trzmiele i ich kuzynów. Bez ich usług umarlibyśmy z głodu. Cena rodziny trzmieli do „obsługi” ok. 25 arów ogrodu kosztuje 120–160 złotych. Łatwo sobie wyliczyć, jaki to koszt, kiedy koś posiada hektary upraw wymagających pracy zapylaczy. Dopiero kiedy musimy zapłacić za zapylanie, zaczynamy uświadamiać sobie wartość usług, jakie zapewniają nam zapylacze w naszym środowisku. Ale miodu nie byłoby bez roślin. Często tych dzikich, porastających nasze miedze, nieużytki, łąki, ogrody. Ich wartość też można wycenić. Wszystko jest ze sobą powiązane. Pamiętajmy o tym przed zaoraniem kolejnej miedzy czy spryskaniem herbicydami „niepotrzebnych chwastów”.

 

Albo inny przykład. Jeszcze nie tak dawno, niemal wszędzie mogliśmy ugasić pragnienie. Każdy strumień, potok czy rzeka i każda studnia nadawała się do tego, aby się z niej napić. A kto by się dzisiaj na to odważył? Pozwolilibyśmy naszym dzieciom napić się wody ze śródpolnego strumienia? Tak bardzo zatruliśmy nasze otoczenie, że za wodę musimy płacić – otrzymując wątpliwej jakości produkt w plastikowej butelce, którą za chwilę wyrzucimy, co jeszcze bardziej zanieczyści nasze środowisko. I tak zamyka się kolejne koło.

 

To tylko kilka przykładów, jak działają usługi ekosystemowe. Tymczasem ludzie, nie zdając sobie z tego sprawy, czerpią z Przyrody wszystko, co jest im niezbędne do życia. Oprócz zasobów, które stosunkowo łatwo zmierzyć lub zważyć, takich jak ziemia orna lub woda do picia, potrzebujemy też innych funkcji, które zapewniają nam powietrze do oddychania, regulują i stabilizują klimat, chronią nasze pola przed erozją, dostarczają miejsc do odpoczynku i rekreacji itd. Lista usług, jakie świadczy nam Przyroda dosłownie nie ma końca! Zwykle o tych „ekousługach” nie myślimy. Przyjmujemy je za pewne i oczywiste. Uważamy, że skoro są za darmo, to są nic nie warte i nie musimy się z nimi liczyć. „Budzimy się” dopiero, gdy zabraknie nam czystej wody do picia, oddychamy zatrutym powietrzem, albo toniemy w śmieciach – a i to tylko na krótko…

 

Autor: Adam Zbyryt

Wróć do listy artykułów
Up